!

Uprzedzam, że w opowiadaniu pojawiają się wulgaryzmy oraz mogą się pojawić sceny o zabarwieniu erotycznym.

24.07.2012

5. Dysharmonia

''[...] Jestem tym duchem, który zawsze przeczy!
I bardzo słusznie, bo wszelkie istnienie 
Zasługuje wyłącznie na zniszczenie.
Najlepiej żyłoby się w pustym świecie.
Więc to, co grzechem zwiecie,
Rozkładem, złem po prostu, dnem i dołem, 
Moim właśnie jest żywiołem. ''
* * * 
     Powoli zbliżał się weekend. Larrego nie było, miał jakiś wyjazd służbowy, czy coś, zresztą mało mnie to obchodziło. Nick zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Nawet poprawił mu się humor, ale to pewnie było powiązane z rzadką obecnością jego ojca w domu.
Ja, natomiast wiodłam życie normalnej nastolatki; chodziłam do szkoły, odrabiałam prace domowe.
Cisza. Czułam, że to cisza przed burzą. W powietrzu unosił się zapach nadchodzących kłopotów.
A ja doskonale wiedziałam, że będzie to związane z moim przybranym bratem.
Unikałam go jak tylko mogłam, ale to dosyć trudne zwłaszcza, że mieszkaliśmy w jednym domu, musieliśmy dzielić jedną łazienkę i kuchnię, a nasze pokoje znajdowały się obok siebie.
     Piątek. Złowieszczy dzień. Złowieszczy weekend. Okropna pogoda. Ciągle pada, mimo tego powietrze jest parne i ciężkie, żadnego ruchu powietrza, tylko parzący żar. Podobno ma być burza.
Szłam właśnie do domu. W moich ukochanych butach, w przewiewnej granatowej sukience, to moja ulubiona. Krople ciepłego deszczu spadały na moje policzki wyrywając z rozmyślań. Takie otrzeźwienie dla zbyt bujających z głową w chmurach.
Mijałam kolejne budynki, przyspieszając znacznie kroku. Biegłam. Chyba, teraz już nie pamiętam, cały ten dzień wydawał się taki rozmyty, zamglony. Cała przemoczona weszłam do domu, już od progu usłyszałam, że nie jestem sama. Myśląc, że to Nick siedzi w salonie, przemknęłam cicho na schody.
 – Nick, to ty? – przystanęłam i zawróciłam się przywitać z gościem, skoro i tak usłyszał, że jestem. Weszłam do pokoju, w którym rozwalony przed telewizorem z puszką piwa w ręce siedział najlepszy przyjaciel Nicka - Paul. Paul to typowy chłopak z sąsiedztwa: jakieś 175 cm wzrostu, brązowe włosy, lekka opalenizna maskująca trochę piegowatą cerę i wąskie, zielone oczy.
 – Cześć – rzuciłam chowając ręce za siebie. Chłopak uśmiechnął się do mnie zmieniając pozycję na siedzącą i obrzucił dzikim spojrzeniem, mierząc z góry do dołu, poczułam się cholernie nieswojo.
Wygładziłam nerwowo sukienkę wycofując się.
Podszedł do mnie, uciekłam spojrzeniem w bok. Chciałam stąd wyjść. Powinnam się domyśleć, że koledzy Nicka są tak samo nienormalni jak on.
 – Za ten czas kiedy jego nie ma, może się trochę pobawimy – zadrżałam.
Dlaczego mnie zawsze to spotyka, jakbym miała mało kłopotów z Manerem. Odepchnęłam chłopaka, ale on złapał mnie za przeguby dłoni, wykręcając je do tyłu. Zaoponowałam starając się wyrwać ręce z jego mocnego uścisku, ale Paul szarpnął mną i zacieśnił swój uścisk jeszcze bardziej. Czułam jak się przybliża, jego drażniący cuchnący piwem oddech załaskotał mnie w policzek.
 – Zostaw mnie! – znowu zaczęłam się szarpać, więc szybkim ruchem pchnął mnie na kanapę, ześlizgnęłam się z niej próbując wymacać jakiś przedmiot, którym mogłabym go uderzyć, jednak on był szybszy, uniósł zaciśniętą w pięść dłoń i uderzył mnie w twarz. Poczułam w ustach smak krwi.
Zaczęłam krzyczeć, ale Paul po prostu przyssał swoje usta do moich i uniemożliwił mi wydobywanie dalszych dźwięków, starałam się go odepchnąć, na nic się to jednak zdało, bo chwycił moje dłonie, którymi go akurat okładałam i przytrzymał. Oderwał się ode mnie zapewne, aby zaczerpnąć powietrza, zaraz potem musnął moją szyję. Zaczął mi właśnie odpinać bluzkę, kiedy usłyszałam jak coś upada na ziemię. Instynktownie obróciliśmy się do tyłu, aby naszym oczom ukazał się wściekły Nick.
Doskoczył do swojego przyjaciela ściągając go ze mnie, rzucił nim o ścianę i wymierzał kolejne ciosy. Na trzęsących się nogach, cała zalana łzami, które nawet nie wiem kiedy się pojawiły podeszłam do Nicka odciągając go od kulącego się na podłodze, całego we krwi Paula.
 – Spierdalaj stąd! – wysyczał nawet nie patrząc na zakrwawionego chłopaka. Nie czekając na nic więcej Paul wypadł z naszego domu jak oparzony.
Nick nadal cały dygotał, ciężko dysząc. Przeniósł na mnie swój wzrok i wtedy zobaczyłam coś czego nigdy się nie spodziewałam się zobaczyć w jego oczach. Troskę.
Spojrzał na moją wargę, z której nadal sączyła się krew i posadził na kanapie. Przyniósł wodę utlenioną i  przycisnął nasączony nią wacik do mojej rany. Nie wiem czy to postawa Nicka, czy ogólnie ta sytuacja sprawiła, że zaniosłam się głębokim szlochem. Łkałam tak chyba przez 15 minut otoczona ramieniem przybranego brat. Nie chciałam tak się przed nim rozryczeć...
 – Alice – otarłam oczy z wciąż nabiegających łez i zerknęłam na Nicka, miał posępną minę, chociaż  nadal wyczuwałam od niego troskę. Siedzieliśmy na tek okropnej kanapie w naszym salonie, a ja czułam się okropnie głupio. Nick przysunął się do mnie, nachylając lekko, a ja wiedziałam co się zaraz stanie, nie miałam siły oponować, zresztą nie wiem czy w tamtej chwili chciałam. Może zwariowałam, ale chyba potrzebowałam tego, aby ktoś mnie pocałował, nawet jeśli to Nick, nawet jeśli jutro będę się przez to czuła jak szmata, to poddałam się temu. Nie, ja po prostu nie zaprotestowałam i tyle.
Musnął  delikatnie moje usta, po chwili wpijając się w nie mocniej. Oderwałam się od niego, a on posłał mi ten swój firmowy, pewny siebie uśmieszek. Nie przyciągnął mnie do siebie, nie wymusił kolejnego pocałunku...
– Jesteś tylko moja Alice – te słowa, które wyszeptał mi do ucha, były ledwo słyszalne. Zrobiło mi się gorąco i miałam ochotę strzelić go w tą cwaniacką mordę, ale czułam jakby ktoś zmiażdżył i rozwałkował wszystkie moje mięśnie.
Nadal nienawidziłam Nicka.
* * *
     – Alex do cholery! – brązowowłosy chłopak stał właśnie w kuchni, która bardziej przypominała poligon. Wszędzie walały się brudne garnki i kubki. Na podłodze była jakaś budyniopodobna maź, a w dodatku w całym pomieszczeniu cuchnęło przypalonym mlekiem – pakuj tu ten swój tyłek, ale już – powtórzył.
Wujek Chrisa, leniwym krokiem wszedł do kuchni rzucając zdezorientowane spojrzenie swojemu bratankowi. Podrapał się po żuchwie i oparł o zlew, w którym chybotała się niebezpiecznie sterta brudnych naczyń.
 – Co to ma być? – zapytał zdenerwowany chłopak wskazując na rozgardiasz. Mężczyzna zrobił niewinną minę.
 – Robiłem sobie jedzenie i trochę się nabałaganiło – młodszy Wang wywrócił oczami, podnosząc z podłogi ścierkę.
 – Trochę, to wygląda jakby tajfun tędy przeszedł, a ty mówisz, że trochę.
 – Oj tam – machnął ręką, próbując się wycofać z kuchni – się posprząta.
 – Nie! – krzyknął – posprzątasz to teraz, ja wychodzę i lepiej, żeby po moim powrocie było czysto – dało się słyszeć tylko trzaśnięcie drzwi.

     Christopher zmierzał w bliżej nieznanym kierunku, czasami w takie dni jak dzisiaj miał po prostu dość. Kochał wujka, ale bywał nieznośny, bardzo często bywał nieznośny. Nagle spostrzegł, że jego nogi zaniosły go do sklepu muzycznego pana Howarda, gdzie pracował, nie było jeszcze zamknięte, więc wszedł, mając nadzieje, że spotka swojego zmiennika, Roberta.
 Chris przywitał się z kolegą, wchodząc za ladę. Usiadł na krześle w kącie obserwując klientów.
 – Humor nie dopisuje – zapytał Robert – znowu Alex?
 – Ta... znowu Alex – powtórzył wcześniejszą kwestię kolegi – czasami mam wrażenie, że to ja w tym domu jestem ''tym dorosłym'', nie on.
 – Nie przesadzasz?
 – Przesadzam?! – obruszył się urażony – w tamtym tygodniu wrócił cały poobdzierany i ubłocony, a dzisiaj praktycznie zdemolował kuchnię. A mam ci przypomnieć jak w tamtym miesiącu, przehulał pieniądze na opłaty i przez 3 dni byliśmy bez prądu i wody?
Robert oparł się o ladę, kiwając z przekonaniem głową. No cóż, Chris miał faktycznie rację, Alexander Wang z pewnością nie jest odpowiedzialny, ale nie zmienia to faktu, że jest jedyną rodziną Chrisa i że go wychował bez większych przygód. Może lubił imprezować bardziej od swojego bratanka, ale naprawdę go kochał i traktował jak swojego syna.
Do kasy podeszła jakaś parą z albumami muzycznymi, Rob obsłużył ich i powrócił do swojego kolegi.
 – Powinieneś się rozerwać trochę – Wang spojrzał na niego lekko demonicznie – może jutro gdzieś wyskoczymy?
 – A to nie wystarczy, że mój wujek bawi się za nas dwoje? – Robert westchnął, poklepując przyjaciela po ramieniu.
 – Jutro o 19 będę u ciebie i idziemy, do tego nowego klubu.
 – Niech ci będzie – pożegnał się z przyjacielem i z trochę lepszym humorem skierował się powolnym marszem w stronę domu.
W głowie świtała mu pewna myśl, zresztą już od dawna tam była, a zachowanie Alexa tylko utwierdziło go w tym, że musi ją zrealizować. Oboje są dorośli...
 *    *    *
Dziwny ten rozdział. Odnoszę wrażenie, że jest jakby niekompletny, niemniej jestem z niego dość zadowolona. Szkoda mi tak ''terroryzować'' biedną Alice, ale nie mam innego wyjścia.
P.S. Jakbyście znaleźli jakieś błędy, lub coś wam nie pasowało, to śmiało piszcie ;)
Pozdrawiam N.